18 lutego 2012

Pierwszy

No to się zaczęło.
Postanowiłem założyć bloga o moim samochodzie. Czyżby to był kolejny krok w kierunku choroby psychicznej? Mam nadzieje że nie.

Ale uważam że to co robię z tym autem i to co zamierzam zrobić, zasługuje na jakąś relacje. Odrestaurowywanie auta nie jest rzeczą prostą, ani tanią. Dla laika nie będzie prawie różnicy. Jeździł przedtem i jeździ teraz, to po co wpakowałeś tyle pieniędzy i czasu? No właśnie, dla tego zamierzam pisać o tym co robie, jakie mam przemyślenia na ten temat, rozterki. Mam zamiar pisać o pomysłach jakie wpadają do mojej głowy, by jeszcze bardziej to auto było wyjątkowe.
Ale chwila, nie powiedziałem jeszcze kto będzie główną postacią w tej bajce.
Urodziła się ona 1 dnia grudnia roku pańskiego 1999 w Dingolfing, 90km od Monachium w Dolnej Bawarii.
Swojego pierwszego właściciela za naszą zachodnią granicą znalazła już 16 dni później.
W roku 2003 mając przejechane 89tys km, a dokłaadnie 1 lipca tego, zmieniła właściciela. Trafiła w ręce Pani o imieniu Evelyn.
2 lata 4 miesiące i 9 dni później 10.22.2005r trafiła do naszego kraju w ręce marynarza ze Szczecina o imieniu Waldemar. Od tamtej pory kursowała na trasę Szczecin - Świnoujście, wiernie dowożąc swego właściciela do miejsca pracy.
Niecały rok temu, 2go marca 2011 samochód trafił w moje ręce.
Stało się to dość szybko. Po tym jak w połowie lutego, niedobra pługo-solarka popsuła moją czarnulkę, również 7 e38 tylko z ciut mniejszym motorkiem 3.0d (też na pewno w którymś poście ją opiszę), decyzja o zakupie kolejnego samochodu musiała być szybka, gdyż nie miałem drugiego auta do poruszania się. Marka? Mogła być tylko jedna- BMW. Seria? Oczywiście że 7! Model? Mocny, jak najmniej awaryjny, więc w myśl zasady jak szaleć to szaleć: 5,4 V12!
Poszukiwania trwały trochę ponad tydzień. Fundusze były mocno ograniczone, gdyż jeszcze nie wpłynęły pieniądze z odszkodowania. W zasięgu było mało samochodów. Miałem już jechać w okolice Częstochowy (znowu!) kiedy tamta czarna dama została w przeddzień wyjazdu sprzedana.


Więc odwiedziłem samochodzik stojący w Szczecinie. W autokomisie tuż koło mojej uczelni:
Wchodzę do budki stojącej przy wejściu:
Dzień Dobry, chciałbym zobaczyć srebrne 750.
Pan trochę się ociągał, ale w końcu wziął kluczyki i ruszyliśmy przez labirynt aut.
Jest, stoi.
Jakaś taka srebrna, na małych, wyjątkowo nieurodziwych felgach. Trochę przybrudzona, przykurzona i pozarastana. To tu to tam jakieś zadrapanie lakieru. Z tyłu pod klapą ruda próbuje się wydostać na światło dzienne. Ale ogólnie wszystko o dziwo równe, nie wygląda żeby miała jakiegoś większego dzwona. To co, zobaczymy wnętrze! Oczywiście akumulator trup, ale w końcu udało nam się dostać. Hmmm wewnątrz już trochę gorzej. Widać że głównie jeździł kierowca, a pasażer towarzyszył mu sporadycznie. Fotel trochę powycierany. Na boczku jakiś ubytek. Maska do góry, zobaczymy co tam siedzi. No i pierwszy banan na twarzy tego dnia. Piękne, wielkie cielsko, trochę zabrudzone, ale nigdzie nie widać wycieków. Dobrze! Wszystkie elementy konstrukcji też na swoim miejscu i proste. Świetnie! No to kluczyk w dłoń i do stacyjki.
Sprzedawca od razu mówi: proszę przekręcić i puścić. O komfortowe odpalania! Lubie to! Motor chwilę pokręcił i zaskoczył. Z wydechów dobył się zduszony ryk. „Wreszcie ktoś mnie odpalił! Żyje!” Maska otwarta, drzwi otwarte. Mówie: Matko jak to głośno pracuje! No ale, dobra dawno nie pracował, niech się rozgrzeje, pochodzi. W tym czasie sprawdzam elektrykę, navi. Radio ma jakieś opory z zaskoczeniem. Bagażnik nadal ma opory przy otwieraniu – wina słabego aku od wyposażenia. No dobra to maska w dół, zamykamy drzwi i sprawdzamy resztę systemów elektrycznych, przycisk po przycisku, wszystkie schowki i ukrytki przewertowane. Tak się zająłem wszystkim dookoła że nagle: Chwila silnik chyba zgasł. Nerwowo rozglądam się po kabinie, wskaźnik paliwa na rezerwie, ale benzyna jeszcze jest. Już łapię za klamkę od drzwi, ale mój wzrok przykuwa obrotomierz. Nie jest na 0. Naciskam gaz. Mrrrraaaauuuuu. Słyszę upragniony dźwięk wydechu. Wow! Jestem pod wrażeniem.
Dziękuje Panu Januszowi za pokazanie auta. Pytam się jeszcze przelotem o cenę. 23900 do lekkiej negocjacji. No dobra idę zdać relację do domu co tu zobaczyłem. Następnego dnia przyprowadziłem tate by mu pokazać Brzydule Beti. Oczywiście oglądnęliśmy. Tatuś jak to tatuś oczywiście biadolił i wyrażał różnego typu epitety na temat mojej osoby i pomysłu żeby kupić v12 i że w tym aucie będzie dużo do roboty. No ale jeszcze mieliśmy tą na drugim końcu Polski. Jak okazało się że poszła, to w gruncie rzeczy została nam ta albo jakieś składane padaki z alledrogo.
Dobra, jak opuszczą do 20 to ją bierzemy, powiedziałem do ojca, tak?
Dobra.
Więc następnego dnia znów udałem się do komisu. Wchodzę do biura. Samochód stał już dość długi czas więc na widok kupca na 750 cała ekipa zerwała się na równe nogi.
”W samochodzie jest sporo do roboty, wnętrze straszne, lakier opłakany, silnik nierówno pracuje, felgi do wywalenia z miejsca, problemy z elektrykę” Oczywiście wyolbrzymiałem „Daje 20tys pod warunkiem że jutro lecimy do mojego mechanika i okaże się że silnik i skrzynia są wystarczająco zdrowe, resztę ewentualnie da się wyprowadzić”.
”Ale…. Ale…., tylko za tyle, 3 miesiące temu oferowali 26 i właściciel odrzucił ofertę, teraz mu się śpieszy ale na tyle na pewno nie, daj Pan chociaż 22”,
„20 i ani grosza więcej, ale pod warunkiem że silnik i skrzynia będą zdrowe”
Nagle głos współwłaściciela z końca pokoju „dobra sprzedajmy chłopakowi, właściciel na pewno się zgodzi”.
”To do jutra, będę o 16” Wychodzę z grobową miną, po minięciu zakrętu: Jest!!!
Oczywiście przez całą noc nie mogłem spać, a na zajęciach następnego dnia skupić. Do tej pory w notatkach z termodynamiki zamiast entalpii właściwej mam same: „v12; 5,4”
Godzina 16, tata podjeżdża taksówką i idziemy do komisu. Trzeba jeszcze pojechać po wachę, bo oczywiście w zbiorniku potwora prawie pustka. Zalewamy 3 literki z karnisterka. Aż śmiać mi się chciało.
Dobra silnik odpalony, lawiruje między śmiesznymi samochodzikami w komisie, by wydobyć monstrum na światło dzienne. Każde dodanie gazu powodowało że inne samochody w komisie robiły się szare, skulone i malutkie. Haha. Czerwone M3 e46 też spogląda z podziwem na większą siostrę. Gdyby samochód umiał śpiewać, pewnie nuciłby „I Am monster, I Am kliller” Kanyego Westa.
Dosiada mi się dwóch pasażerów: Tata i Pan Janusz z komisu. Ruszamy prze Piastów – Narutowicza – znów Piastów – Mieszka – Cukrową – Husarów. I co? Świrek chory. To kto mi sprawdzi auto? Dobra telefon do Carfixa. To znów lecimy w stronę Pomorzan po Mieszka. Auto sobie hasa, przyśpiesza, zwalnia idealnie. A przy tym jak mruczy! Już jestem zakochany! W Carfixie, sprawdzanie komputerem, potem przejażdżka i Bartek oświadcza że nie ma tragedii, parę rzeczy do poprawy ale silnik i skrzynia OK!
Bierzmy. Teraz do domu po pieniądze, umowa i już wracam do domu srebrnym smokiem. Oczywiście od razu (nie wiem jakim cudem) zostałem przyuważony przez znajomych. Telefon: Twój? Kupiłeś? Jaki motor? O Boże!!!

Pierwsze zdjęcia pod domem:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz